Czy jesteś fanem potyczek morskich? Czy zaczytujesz się w lekturach O'Briana? Czy nie miałbyś ochoty poprowadzić 5-tej amerykańskiej floty przeciwko indyjskim czy rosyjskim wojskom (albo vice versa)?
Jeśli odpowiedziałeś „tak” przynajmniej na ostatnie pytanie, pokochasz tą grę. To bardzo wierne odwzorowanie gry planszowej wydanej przez Victory Games w późnych latach osiemdziesiątych. Bardzo wiele gier planszowych na przełomie dekad 80/90 zostało przeniesionych na pecety, zazwyczaj z tłem 2d i znacznikami w 3d. Jednakże, z 5th Fleet stało się inaczej. Mapa i statki wyglądają dokładnie tak jak wyglądały w planszowej wersji. To świadczy o jej wierności oryginałowi.
Osobiście, nie lubiłem tej gry, ale nie uwzględnię tego w ocenie, bo niektórzy na pewno pokochają 5th Fleet. A dlaczego tak myślę? Po pierwsze ma ona niezłą grafikę, całkiem złożony (zresztą, przy bitwie na taką skalę nie mógłby być prostszy), ale przystępny interfejs. Animacje starć są na wysokim poziomie, zresztą tak jak pozostałe animacje np. ruchu jednostek. Ocena posiadanych jednostek i ich potencjał rzadko minie się z prawdą, wszystko dzięki bardzo licznym, szczegółowym i porządnie przedstawionym statystykom. Jedynym minusem gry jest strasznie ubogi, choć dobrze wykonany dźwięk.
Sama rozgrywka skupia się na ciągłym opracowywaniu taktyk i rozsądnym zarządzaniu amunicją. Na pewno spędzisz wiele czasu w poszukiwaniu wrogich łodzi podwodnych, co dyskwalifikuje taktykę "kupą na nich". Musisz także pamiętać o wsparciu lotniczym, który jest nieopisany w rozpoznaniu terenu. Wiele czasu zajmie ci także podjęcie decyzji o ataku, gdyż każdy statek ma ograniczoną ilość pocisków ziemia-ziemia. W grze rozegramy 11 scenariuszy; mało, ale ponieważ jednostki są rozlokowywane losowo, nie znudzą nam się tak szybko. To na pewno wychodzi grze na plus.
W końcu dałem grze ocenę 4. To kawał porządnego rzemiosła i niewątpliwy przykład dla podobnych gier. Życzę dużo zabawy na wodach Pacyfiku, przy świście wszechobecnych rakiet, torped i pocisków.